Be my Valentine!
Pamiętam przesympatyczne szkolne czasy, w których dostawałam papierowe walentynki od moich kolegów. Wtedy nie myślałam o tym dniu jak o kolejnym przejawie rozwijającej się komercji. Mając kilkanaście lat to były małe, szczere gesty sympatii, nie wymagające wydania więcej niż 70 groszy na kartkę lub lizaka. A radość z ich otrzymywania pamiętam do dzisiaj.
Z czasem, gdy ktoś wpadł na pomysł jak świetne źródło dochodu można zrobić na naszych emocjach, przestałam się tym dniem zachwycać. Dziś całkowicie odstrasza mnie 19 seansów "5o twarzy Greya" w ciągu jednego dnia, jakby każda para na świecie w walentynki musiała ten film obejrzeć. Z przekory nie obejrzę. Chciałam kupić wiosenne hiacynty - nie znalazłam w całej dużej kwiaciarni jednej sztuki, która nie miałaby czerwonej wstążeczki, czerwonej doniczki lub plastikowego serduszka wetkniętego między liście. Kupiłam tulipany.
Wiem, że może to brzmieć jak hejt serduszkowego święta miłości. Naprawdę nim nie jest. Jestem wielkim zwolennikiem przeżywania - sama emocji mam w sobie więcej niż mądrości. Więc każda okazja, która powoduje skokowy dopływ endorfin jest dla mnie warta pielęgnacji.
Dlatego kupiłam sobie szpilki. Czerwone.
spódniczka i szpilki: Simple | skórzana kurtka: Mango | koronkowe body: Oysho
Zdjęcia: Kinga i Marcin Malinowscy www.whiteberry.com.pl