NIE POLECAM w Poznaniu #1 – W Filiżance Cafe
Dziś publikuję coś bardzo niestandardowego - negatywną recenzję kawiarni. Mowa o W Filiżance Cafe w Poznaniu. Poznajcie moją historię i w przyszłości wybierzcie lepsze miejsce na relaks, niż ja.
Tytuł postu zawiera znacznik numerujący #1, mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała użyć kolejnej cyfry i nie powstanie z tej tematyki cała seria "nie polecam".
Myślę, że jestem typowym człowiekiem (serio!) - podświadomie ignoruję przeciętność, a zauważam rzeczy skrajne - skrajnie złe lub skrajnie dobre. I tak, jak na co dzień, skupiam się na pozytywnych momentach życia, tak od święta zdarzają mi się rozczarowania, o których mam ochotę opowiedzieć. Co więcej - uważam, że raz na jakiś czas (bez malkontenctwa!), warto kogoś przed czymś ostrzec, podkreślić swoją niezgodę na zachowania nieetyczne i niekulturalne, wczuć się w skórę drugiego człowieka - po prostu - zareagować.
Dziś doświadczam pierwszego dnia w życiu, kiedy postanowiłam publicznie zrecenzować jakieś miejsce w sposób negatywny. Dlatego uznałam, że rozszerzona argumentacja jest wskazana. Może ktoś dzięki temu chwilę się zastanowi nad sztuką prowadzenia biznesu dla ludzi, może ktoś zyska lepszą atmosferę w pracy, a ktoś inny spędzi zaplanowane chwile relaksu w oczekiwanym spokoju.
To przełom w moim myśleniu, nastawionym wyłącznie na publiczne chwalenie. Ten przełom sprowokowała postawa człowieka, który również nie miał oporów w publicznym, głośnym wyrażaniu negatywnych myśli. Przyjęłam więc tę samą formę komunikacji - co daje mi większą szansę na trafienie do podobnych krzykaczy z założonym przekazem.
Po przydługim, lekko filozoficznym wstępie - przejdę do rzeczy.
Wczoraj, razem z Mateuszem, zrobiliśmy sobie zupełnie wolny od obowiązków dzień, żeby spędzić trochę czasu w mieście. Tak jak lubimy najbardziej - od samego wschodu słońca, spacerując po nieznanych ulicach, robiąc zdjęcia, zatrzymując się w przypadkowych knajpkach na małe przyjemności - tosty, kawę, obiad, lody, ciasto. Najbardziej lubimy to na wycieczkach po nieznanych południowoeuropejskich miasteczkach, ale nasz codzienny Poznań, przy odpowiednim turystycznym nastawieniu - okazał się niesamowicie atrakcyjny (chyba nawet zbiorę z tego spaceru kilka zdjęć i wrzucę je w relację). Wolny dzień mijał beztrosko, nic nie zwiastowało odwrócenia uwagi od letniego przedpołudnia i nas samych...
Weszliśmy do zupełnie przypadkowej, wyglądającej z zewnątrz ładnie i przytulnie, kawiarni nieopodal Starego Rynku. Byliśmy od kilku godzin na nogach, szaleńczo spragnieni dobrej kawy i słodyczy.
Kawy w domu nie pijam, bo zwyczajnie moje umiejętności parzenia nie spełniają założonych wymogów jakościowych :) Żeby kawa sprawiła mi przyjemność, potrzebuję do niej profesjonalnego ekspresu i zdolnego baristy, dlatego piję ją już tylko w kawiarniach. Rzadko, ale w pełni satysfakcjonująco - bez żadnych półśrodków, jak w większości życiowych decyzji. Taka dygresja.
Już w pierwszych chwilach stwierdziliśmy, że kawa będzie porządna - każda osoba z obsługi miała bowiem swoją wyznaczoną działkę, którą się opiekowała. Pan kasjer nas obsłużył przy kasie, Pani od serwowania ciasta przygotowywała nam porcje ciast, a barista nie ruszał się od swojego drogiego ekspresu, robiąc tylko to, co umie najlepiej, czyli parzył obłędną kawę. Schemat taki, jak lubię najbardziej - wąska specyfikacja zajęć personelu, a nie żadna szalona wielozadaniowość przekładająca się często na średnie efekty.
Sączyliśmy sobie przez chwilę te aromatyczne napary, chwaląc je z każdym łykiem...
!
Do chwili, kiedy z zewnątrz, w tempie huraganu, nie wpadła jakaś wzburzona Pani. Z wykrzyczanych słów wnioskujemy, że to właścicielka, bądź inna osoba zarządzająca kawiarnią (nie znając jej statusu pozwolę sobie przyjąć, że to właścicielka). Ze złowrogą miną i podniesionym głosem rzuciła od progu w stronę lady, że personel ma w dupie podlewanie kwiatów w ogródku i korzystając z obecności kierownictwa, nie wykazuje własnej inicjatywy, a czeka wyłącznie na ich polecenia. Unieśliśmy ze zdziwieniem oczy i nosy znad filiżanek, a kęsy jagielnika stanęły nam w gardłach. Pani po chwili milczenia personelu odwróciła się przez ramię i szybko zrozumiała, że nas gości. Rzuciła przepraszam w naszą stronę, po czym zrobiła trzy kroki przechodząc za ladę i... kontynuowała edukacyjną nagonkę, mając chyba poczucie, że zmieniła czasoprzestrzeń i jej donośne słowa nie przekroczą bariery, jaką stanowi lada. Nie mogliśmy przestać patrzeć i słuchać. Straciłam nawet ochotę na robienie zdjęć jedzeniu. Siedzieliśmy w szoku i zniesmaczeniu, jakie nigdy nie towarzyszyło nam w żadnej kawiarni, restauracji, ani nawet fast foodzie. Twarze personelu były zawstydzone. A nasze spanikowane i zestresowane. Szczególnie, gdy temat podlewania przesuszonych pelargonii przeszedł płynnie na środki czystości używane za ladą, mycie naczyń i straszenie kontrolą Sanepidu, co miało zmotywowanie pracowników do używania środków odkażających. Znacie takie uczucie, kiedy człowiek zaczyna mieć wątpliwość, co do czystości widelca, który właśnie wkłada sobie do ust i ciasto przestaje smakować tak, jak kęs wcześniej?.. No właśnie.
Są rozmowy na linii szef-pracownik, których klient bezwzględnie słyszeć nie powinien. I ja życzyłabym sobie tego właśnie nie słyszeć.
Uczestniczyliśmy w burzy, w której nie chcieliśmy uczestniczyć. Czuliśmy się poddenerwowani atmosferą i mieliśmy ochotę jak najszybciej wycofać się stamtąd tylnym wyjściem, na paluszkach, niezauważeni. Zostaliśmy, bo chwilę wcześniej za dwie kawy i dwa kawałki ciasta zapłaciliśmy 46 złotych. Czuję się osobiście urażona i niezaopiekowana. Poświęciłam swój wolny dzień na czynności, które lubię najbardziej, szukałam wyciszenia, zaufałam W Filiżance Cafe, a przypadkiem trafiam w głośne i niebezpieczne gniazdo os - pozwolę sobie na to obrazowe porównanie. Ktoś zakpił sobie z mojego relaksu!
- Obsługa *****
- Kawa *****
- Wystrój wnętrza *****
- Ogólna atmosfera miejsca, ocena ogólna *
Pomimo doskonałej kawy, miłej i zdolnej obsługi, dizajnerskich krzeseł i filiżanek, przytulności wnętrza, świeżych kwiatów, dyskretnego oświetlenia - moja ogólna emocjonalna ocena tego miejsca to */*****, czyli niedostateczna.
Jak widać - do biznesu nie da podejść się wybiórczo. Unicestwienie choćby jednej składowej (tutaj to atmosfera miejsca) wpływa na koszmarny odbiór całości.
Przy publikowaniu swojej recenzji na fanpejdżu kawiarni, przyjrzałam się opiniom innych klientów (↓). Utwierdziły mnie one w przekonaniu, że nie popełniam błędu pochopnej opinii, że ciężka atmosfera w lokalu nie jest jednorazowym błędem, złym dniem, a raczej warunkuje ją niesympatyczny charakter właścicielki. Wnioski są naprawdę przykre - najsłabszym punktem tej kawiarni (przypomnę, że kawiarnia to biznes opierający się mniej-więcej na budowaniu dobrego nastroju, w którym ludzie chcą odprężająco spędzić wolny czas), z punktu widzenia jej klientów, jest sam właściciel.
ps Warto pamiętać przy budowaniu rekomendacji, że zasięg niezadowolonych klientów jest zawsze większy od zasięgu klientów zadowolonych. Ci niezadowoleni chętniej dzielą się opiniami, a negatywne recenzje wzbudzają więcej ciekawości, niż recenzje pochlebne. Tak działa nasza psychika.
Pozdrawiam, NIE POLECAM.